Lubimy tradycje i święta. Najbardziej te swoje, rdzenne. Celebrujemy więc greckie andrzejki, rzymskie walentynki i słowiański śmigus-dyngus. Ale halloween? Nie no, co to to nie.
Wiele osób burzy się, gdy tylko o halloween usłyszy. „Po co to?”, „mamy swoje święta!”, „precz z pogańską celebracją!” – to tylko kilka przykładów wypowiedzi pojawiających się systematycznie od kilku lat wraz z końcem października.
Punktem odniesienia w kwestii halloween jest dla mnie Ameryka. W USA, gdzie zaczęto celebrować to święto na tak szeroką skalę, to po prostu zabawa. Na nowojorską paradę, którą mieliśmy okazję podziwiać na własne oczy kilka lat temu, przychodzą setki tysięcy osób. Często w parach, trzymając się za ręce czy nawet całymi rodzinami. Owszem, jest tam mnóstwo straszydeł: kościotrupy, zombie, duchy. Są wiedźmy i zakrwawione klauny. Ale są też minionki, żółwie ninja i Batman. Hitem jesieni 2014 był Pikachu.
Lubimy się przebierać. Schować za kolorową, dająca anonimowość maską i powygłupiać tak, jak „nie wypada” nosząc roboczy garnitur. Ile mamy okazji w roku do zabawy? Do założenia jakichś głupich ciuchów? Jedną – na sylwestra? Może ze dwie, trzy? Za wiele powagi towarzyszy nam na co dzień. Dlaczego nie spotkać się w szerszym gronie, potańczyć, pośmiać, pozwolić sobie na tego typu szaleństwo raz na jakiś czas?
Częstym argumentem zagorzałych przeciwników odprawiania halloween, jest jego „niebezpieczne, satanistyczne pochodzenie”. Otóż prawda jest taka, że tradycja halloweenowa została wprowadzona do mocno skomercjalizowanej Ameryki przez Irlandczyków, a wywodzi się z tradycji celtyckich. Ma więc pogańskie pochodzenie, tak? Owszem, w tym samym stopniu co wspomniane andrzejki czy towarzyszący największemu chrześcijańskiemu świętu śmigus-dyngus. Obecnie halloween to po prostu duży bal przebierańców.
Sam nie jestem fanem potworów, a najstraszniejszym horrorem jaki jestem w stanie zobaczyć jest „Stranger Things”, który z horrorami nie ma nic wspólnego. Ale nie w tym rzecz. Po prostu nie bądźmy hipokrytami i nie dajmy sobie wmawiać, że koniecznie przebierać się dziś trzeba albo że włożyć maski pod żadnym pozorem nie wolno. Trzymajmy się zasad, najlepiej swoich – jeśli uważam zakładanie na głowę dyni za głupie, to tego nie robię, a jeśli uznam przejście paradą w stroju Hulka za super fajne, to wskakuję w zielony kostium i podryguję w rytm muzyki. Nie oczerniajmy bawiącej się dzisiejszej nocy młodzieży i nie patrzmy jutro krzywo na rodziców dzieci, które wieczorową porą pozowały do zdjęć w strojach duchów i czarownic.
Jestem zwolennikiem proponowania rozwiązań i alternatyw. Młodzi ludzie chcą się bawić, ich „fajna, amerykańska imprezka” się zbliża, a my jednak wciąż mamy wątpliwości co do halloween? Powiedzieć „nie” nie wystarczy. Stąd bardzo cieszy mnie, że rodzą się imprezy, które organizowane są niejako w odpowiedzi na to maskaradowe zapotrzebowanie. Sprawdźcie, to naprawdę mega pomysły, a z roku na rok wybór jest coraz szerszy. Dziś sporą popularnością pochwalić się mogą np. zabawy pod tytułem „Holy Wins – Święty Zwycięża”, podczas których uczestnicy przebierają się za ulubionych świętych.
Jako Ślązacy jesteśmy z natury konserwatywni. Na świat otwieramy się powoli, na akceptację nowości potrzebujemy nieco więcej czasu. I tak sobie myślę, że to wszystko nie jest takie złe, ale często wynika po prostu z naszego niezdecydowania. Bo sami nie wiemy, czy to nowe jest dobre, czy złe. A to głównie ze względu na szum informacyjny oraz wypowiedzi tych, którzy wołają do nas z dwóch skrajnych biegunów. Miejmy swój rozum, wybierajmy zgodnie z sumieniem, nie oceniajmy pochopnie innych.
A jutro zachęcam do odwiedzenia grobów i chwili skupienia nad nimi. I pamiętajmy, że dzień, w którym podziwia się czyjeś stroje, to ostatni dzień października, a nie pierwszy listopada. 😉
Chcesz coś dodać? Skomentuj tekst na Facebooku!