Spacerowali tutaj Kleopatra, Maximus z „Gladiatora” i Daenerys Targaryen z „Gry o Tron”. Niedawno można było spotkać też Nicole Kidman, Jamesa Franco i Roberta Pattinsona. Gdzie? W maleńkiej marokańskiej wiosce, która powoli… się wali. Nigdy nie słyszeliście o Aït-Ben-Haddou? Żaden wstyd, przed wizytą w tym miejscu też nie wiedzieliśmy o nim czegokolwiek.
Dojazd do Aït-Ben-Haddou to wyzwanie…
Przyjechaliśmy tam prosto z Marrakeszu. Aby dostać się do wioski, należy wchodząc do autobusu jadącego w kierunku Warzazatu (Ourzazate) powiedzieć kierowcy, że chcecie wysiąść szybciej, przy… pustej drodze. Na skrzyżowaniu, z którego można dojechać do Ait. Taksówkarze wiedzą już, że turyści stosują ten zabieg, więc któryś z nich powinien tam już na Was czekać. Jeśli nie ma nikogo, to odczekajcie chwilę, niebawem podjedzie jakiś żółty wóz. Bez obaw, tak funkcjonuje całe Maroko.
Z taksówkarzem jechaliśmy tylko przez kilka minut i znów kazaliśmy się wyrzucić z pojazdu, tym razem przy znaku „Kasbah Fenneca”. To tam znajdowało się nasze miejsce noclegowe, które znaleźliśmy dzieńwcześniej na Bookingu. Po wysiadce zaczęliśmy się oboje śmiać. Znajdowaliśmy się na pustyni, takiej prawdziwej, jak w filmie – długa droga, nikogo dookoła i tylko ten niewdzięczny znak wbity w piasek. No nieźle.
…ale spanie w Aït-Ben-Haddou to już czysta przyjemność
Porobiliśmy kilka zdjęć, bo moment był naprawdę wyjątkowy. Obok nas para na motorku, tyż mieli niezły ubaw. Ale raczej z nas ustawiających siędo kadru z pustą drogą w tle, a nie z naszej sytuacji. Zabraliśmy plecaki i ruszyliśmy w kierunku, w którym nasz punkt docelowy powinien się znajdować. I był tam, ale nie za 900m obiecanych na szyldzie. Po 900 metrach to my ten nasz nowy domek dopieru ujrzeliśmy z daleka.
Ale było warto. Za grosze (35 PLN/os./noc) dostaliśmy chyba najlepszy hotel, jaki nam się kiedykolwiek przydarzył. Na środku pustyni, ale z basenem, pięknym pokojem, pysznym śniadaniem i magicznym krajobrazem. Chcieliśmy Wam mocno polecić Kasbah Fenneca, ale jak się okazało podczas pisania tego tekstu… obiektu nie ma już na Bookingu, ani nigdzie indziej i podobno został zamknięty na stałe. 🙁
Aït-Ben-Haddou – maleńka wioska filmowa
Aït-Ben-Haddou (lub Ajt Bin Haddu) to ufortyfikowana osada – inaczej ksar albo kazba. Od 1987 widnieje na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Niegdyś wioska ta byłą bardzo istotna ze względu na swoje położenie pomiędzy Marrakeszem i Warzazatem, przebiegały przez nią trasy wszystkich karawan. Później, w związku z budową nowych dróg, Aït-Ben-Haddou przestało być potrzebne. Obecnie nikt nie pali się, aby tam zamieszkać (w ksarze na stałe mieszkają tylko cztery rodziny). Potencjał w tym miejscu znaleźli za to inni – ludzie z przemysłu filmowego.
Przykłady filmów, które były tam kręcone? „Gra o Tron”, „Gladiator” i „Kleopatra” wspomniane na początku to tylko te najbardziej znane. Ale gościły tam również ekipy z „Asterixa i Obelixa„, „Mumii„, „Klejnotu Nilu„, „Aleksandra” i „Lawrence z Arabii„. Wioska często „gra” w filmach Jerozolimę i inne miasta izraelskie, palestyńskie i syryjskie, bo po lekkiej przeróbce wygląda dokładnie jak one, a jest o wiele bezpieczniejsza. Jakie są inne powody produkowania filmó w tym miejscu? Maroko to region ciągle ciepły i tani, statystów znajduje się tam bardzo szybko, nie trzeba płacić żadnych specjalnych podatków, a do kraju może wwieźć nawet bez większych problemów różnoraką broń, która zostanie później pokazana na ekranie.
Wioska z dobrej gliny ulepiona
Wszystkie te domki, które widzicie na zdjęciach, zbudowane są z gliny. Super, co? No właśnie nie do końca, bo taka mieszanka iłu, wody i jajek (sic!) wciąż się trzyma, ale tak naprawdę to nikt nie wie jak długo jeszcze. Co chwilę tu coś się urwie, a tam zawali. Zniszczonych domostw znajdziecie podczas spaceru przynajmniej kilka. Podobno jedna większa ulewa mogłaby zrównać miasto z ziemią. Na szczęście to pustynia, więc szanse na to są nikłe. Nam pozostaje trzymać kciuki za Aït-Ben-Haddou, aby ozdabiało marokańską ziemię jak najdłużej. A Wy koniecznie pojedźcie się tam poprzechadzać, póki ciągle macie możliwość.
Ach tak, ważne: któryś z tamtejszych Marokańczyków na pewno będzie chciał od Was pieniądze za wejście do wioski. Olejcie go, bo żadne bilety tam nie funkcjonują. A najlepiej jak pójdziecie od tyłu (przód to umownie tam, gdzie zobaczycie most), a będziecie mieli święty spokój.
Rzemiosło i rzeka
Wokół rzeki i rzemiosła kręci się tam wszystko. No chyba, że akurat kręci się tam jakiś film, to wtedy wszystko kręci się wokół kręcenia filmu. Ale tak na co dzień to rękodzieło i sprzedawanie wyrobów turystom to główne zajęcie większości mieszkańców. Jak to w całym Maroku – można natrafić na coś wspaniałego za niewielkie pieniądze, a można i nabyć byle śmieć i wydać na niego fortunę. Jeśli macie ochotę na zakupy, a nie wiecie ile co powinno kosztować, to zwykle (ale nie zawsze!) połowa pierwszej ceny zaproponowanej przez sprzedawcę, to prawdziwa wartość przedmiotu. I pamiętajcie – to jest Maroko, tutaj łańcuszek kupuje się przez pół godziny. Targować się trzeba, ale dać się robić w balona – nie wolno.
Rzeka, a właściwie strumyczek, który płynie przy Aït-Ben-Haddou we wrześniu, to dla lokalsów prawdziwa atrakcja. Dzieciaki się moczą, a kobiety po prostu tam przesiadują. Przejść na drugą stronę wody zwykle nie ma problemu – trzeba tylko trochę poskakać po kamieniach i workach z piaskiem. Jeśli woda się podniesie albo kamienie znikną, to trzeba iść przez most. A kawałki skał zniknąć mogą, bo marokańskie dzieci uczą się od małego, że turysta to taka skarbonka i że za przejście przez rzekę też należy się zapłata. Smutne, ale tak to już tam wygląda i trzeba to w pewien sposób zrozumieć.
Ostatni wytrwali – ludzie Aït-Ben-Haddou
Hassan – pro-marketingowiec
Jak już czytaliście – we wiosce nie mieszka już zbyt wielu ludzi. Większość przeprowadziła się do nieco nowocześniejszych, bezpieczniejszych budynków obok wsi. Ale są też tacy, któzy zostali. Taki Hassan na przykład. Fajny facet, który pokazał nam gliniane domki od środka i opowiedział o swojej szkole, w któej uczy kobiety tkać dywany. Pewnie, chciał nam przy okazji kilka chodniczków wcisnąć, ale mimo naszego „nie” pozostał bardzo uprzejmy. To tam w ogóle jest śmieszne, bo żadne wymówki nie działają:
– Nie mamy miejsca w plecakach. – Żaden problem, można go sprawnie poskładać tak, że będzie malutki.
– Wciąż za duży. – Żaden problem, wysyłamy na cały świat.
– Ale my i tak nie mamy przy sobie pieniędzy, wszędzie płacimy kartą. – Żaden problem, o, tutaj mam terminal.
– Naprawdę nie potrzebujemy. – Żaden problem, weźcie jako prezent…
I tak przez godzinę. Ale Hassan był przy tym wszystkim naprawdę w porządku, więc i kilka drobnych za oprowadzenie po domu i historie o dywanikach wręczyliśmy mu sami bardzo chętnie. Zapamiętajcie to wszystko, bo Hassana spotkacie podczas wizyty na pewno.
Mustafa – restaurator
Aït-Ben-Haddou to stary ksar, a nie żadne turystyczne centrum, więc jak zgłodniejecie, to musicie albo udać się do jakiegoś sklepiku poza wioską, albo skonsumować przygotowane wcześniej kanapki. Ale inaczej jest, jeśli najdzie Was nie głód, a ochota na herbatę. Wtedy wystarczy rozejrzeć się za najwyższym tarasem w wiosce. Poznacie tam Mustafę, ostatniego berberyjskiego restauratora w Aït.
Czajnik, kuchenka gdzieś na tyłach i kilka szklanek – tyle wystarczy, aby kręciła się najlepsza knajpka we wsi. Herbata smakowała wybornie, a ten widok z góry… sami zobaczcie. Taka chwila spokoju i ten krajobraz przed nami jest naprawdę warty milony:
Aït-Ben-Haddou – co zobaczyć
To nei jest miasto, do którego pisze się przewodniki. Sama wioska jest jedną wielką atrakcją, ale poza spacerami po ciasnych uliczkach warto poznać też kilka punktów orientacyjnych. A w zasadzie dwa z nich: wspomniany już most, który łączy kazbę z „nowym miastem” oraz szczyt, z któego pięknie widać okolicę, a na którym pozostał już tylko kawałek starego zamku, przypominający dużych rozmiarów wychodek.
Aït-Ben-Haddou to je bajeczne miejsce w środku pustyni, które odwiedzić powinien każdy, kto lubi miejsca nowe, inne, oryginalne. Należycie się przygotować, nie dać się oszukać, znaleźć taras z herbatą i zdążyć, nim wioska się zawali. Ale przede wszystkim – dobrze się bawić. Tego Wam życzymy podczas wizyty w tym wspaniałym marokańskim miejscu. 🙂
Skomentuj na FB. Komentowanie, lajkowanie i udostępnianie jest fajne! 😉